"Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom."
~ Albert Camus
Obok Sasoriego wciąż sterczały iglaste kryształy. Mógł się w nich niemal przejrzeć, więc widząc rysę na prawym policzku mimowolnie się skrzywił. Nie obawiał się bólu, ani tego, że jego twarz ucierpi, bał się raczej reakcji Sakury i tego, jaki dostanie od niej opieprz za to, że się tak mocno poranił. Co oczywiście nie było również w jego słowniku zaliczane do kategorii „mocno”, ale Sakura potrafi być przewrażliwiona.Skarcił się, gdy po raz kolejny przyłapał się na błądzeniu myślami wokół jej osoby. Podczas walki musiał być skupiony tylko i wyłącznie na wrogu. Zwłaszcza, gdy ten nagle pokazał kły. Spojrzał na Naokiego, który najwidoczniej czekał na jego ruch. Tylko jakby go tu teraz podejść? Trzeba przyznać, że pokazał na co go stać, mógł od razu go wykończyć, a tymczasem zabawiał się z nim w najlepsze, co poskutkowało tym, że gość niestety ale miał możliwość pokazania swoich niezbyt przyjemnych technik.
Poruszył jednym palcem i trzeci kazekage natychmiastowo pojawił się przed nim, po czym po raz kolejny z jego rąk wystrzeliły milion senbonów, zmierzających wprost na Naokiego, który tym razem nie poruszył nawet palcem. Igły odbijały się od niego jeden po drugim, a on zaśmiał się i wyciągnął przed siebie dłoń.
- Tylko na tyle cię stać, Akasuna no Sasori?
Skorpion spojrzał na niego spod przymrużonych oczu. W takich chwilach żałował, że nie jest w Hiruko. Wtedy chociaż jego obrona ( i atak też) wzrosły by o połowę, a tak musi uciekać przed wszystkimi atakami Naokiego. Spojrzał jeszcze raz na kryształy, po czym znów na Naokiego.
- Chyba nie masz zamiaru zaczynać, co? – I znów uformował dłonie w pieczęcie. - Shōton: Hashō Kōryū!
Przed brunetem wyrosła ogromna „sklejka” kryształu, która zaczęła formować wielki kształt, im bardziej się szlifowała tym bardziej przypominała jakiegoś gada, a kiedy w końcu skończyła Sasori ujrzał wielkiego, kryształowego smoka. Westchnął z rezygnacją, jednak w tym samym momencie podniósł triumfalnie głowę w górę. Przecież on również może mieć takie monumentalne stworzenie. Uśmiechnął się pod nosem, a jego palce drgnęły, po to by magnetyczny piasek trzeciego kazekage zbił się w jedną kupkę i zaczął formować kształt taki sam jak jego wroga.
- Hah! Widzę, że chcesz sprawdzić co jest silniejsze! Więc zobaczmy! Kryształ przeciwko magnezu!
Smoki ruszyły na siebie, plotąc się swoimi wężowatymi cielskami i na końcu gryząc w szyję. Ani magnetyczny, ani kryształowy smok nie odpuszczał. W końcu ich właściciele byli mocno zdeterminowani. Sasori zagryzał mocno zęby, w końcu jakby nie było, jego kryształ nie był taki delikatny, cienka powłoka z łatwością odbijała senbony, więc to monumentalne coś na pewno jest bardziej wytrzymalsze co źle dla niego lokowało.
I wkrótce ujrzał maleńką rysę w miejscu gdzie kryształ zaciskał swoją szczękę. Zmarszczył brwi, po czym mocniej skupił się na magnezie, jakby chciał dać całą swoją chakrę w jego uścisk. Spojrzał na Naokiego, który gapił się na smoki, z tym samym skupieniem, choć na jego twarzy widniał lekki uśmiech. Ale co mu się dziwić? Jego smok wygrywa.
Sasori jednak nie zamierzał tego przegrywać. Nie może pozwolić, by go tak łatwo zbrukano i pokonano! Magnez zacisnął jakby mocniej uścisk i coś w krysztale pękło. Widząc to Sasori uśmiechnął się i włożył w to jeszcze więcej chakry, by chwilę później kryształ rozsypał się w pył, pod naporem uścisku magnezu.
Akasuna spojrzał z wyższością w stronę Naokiego, który gapił się na niego z mordem w oczach. Widocznie nie był zachwycony z tej przegranej. Jednak nie zamierzał nawet czekać krótkiej przerwy. Jego dłonie utworzyły pieczęcie.
- Crystal Release: Crystal Needles! – Wyciągnął przed siebie dłoń jakby chciał wycelować w Sasoriego i wtem spod nóg Akasuny zaczęły wystrzeliwać białe kolce, które zaczęły otaczać jego całe ciało, nie dając mu drogi wyjścia. Ugrzązł. Jego ręce jak i nogi były skute, sponad kryształowych kolców wystawało tylko ciało od połowy klatki piersiowej. Spojrzał na Naokiego, który powoli zaczął podchodzi do swojej katany.
„Zaraz będzie po mnie.” – przeszło przez myśl Sasoriego, który coraz bardziej panicznie starał się wyszarpnąć swoją dłoń z uścisku kolców. Podniósł katanę. Jego ręka nadal mocno była zaklinowana. Zbliża się do niego. Jego ręka poruszyła się, a on zaczął mocno nią szamotać, spoglądając nerwowo ku Naokiemu. Zaczyna podnosić miecz. Za chwilę będzie wolna. Robi zamachniecie mieczem. Nareszcie wolna!
Chwilę później kryształy przybrały barwę soczystego szkarłatu.
~*~
Kisame i Hinata przestali biec od chwili, gdy Deidara ich opuścił, lub raczej od tego momentu, w którym zorientowali się, że go nie ma. Hinata, idąc zastanawiała się ile im zajmie znalezienie Nica i Nishi lub raczej, kiedy ktoś ich zaatakuję. Mistrz powiedział, by nie włączała byakugana. „Najpierw pokonamy wszystkich wrogów, a potem zajmiemy się tymi idiotami” – powiedział z tym swoim przerażającym uśmiechem. Nie był to jakiś może wybitny pomysł, ale jej mistrz najwidoczniej odczuwał głód walki. Na jego twarzy gościł jego firmowy uśmiech i co chwilę musiał albo kręcić głową albo poszturchiwać miecz. Ale w końcu co się dziwiła? Taki ty człowieka.Zastanawiała się co właśnie robi Deidara i co najważniejsze, czy jest bezpieczny? Miała nadzieję, że żadni wrogowie go nie zaatakowali. Ach! Dlaczego on musiał się od nich odłączyć? Miałaby o wiele mniej zmartwień, gdyby on był obok niej! A teraz boi się czy aby czasem nic mu nie jest.
- Coś czuję, że zaraz napotkamy kogoś silnego. – Wyszczerzył zęby najszerzej jak umiał, a Hinate przeszedł dreszcz. Nie przez jego uśmiech, lecz przez to co powiedział. Jej mistrz nie mówił „silny” na byle kogo i właśnie tego się obawiała.
- Jesteś pewny?
- Oczywiście, no to zaraz się zabawimy, Samehado!
~*~
Deidara i Kakuzu szli w nieznaną stronę, z czego ten drugi opowiadał jakieś nudne, polityczne historie, za czasów, kiedy jego dziadkowie zapewne nawet nie planowali jego rodziców. Ale no co miał innego zrobić? Wysłuchiwał więc jego opowieści, przy czym modlił się by zjawił się tu ktokolwiek. Dosłownie! Niech to będzie i nawet wróg! Walka, a nawet śmierć jest lepsze od słuchanie tego dziadygi.- No i taki był ustrój polityczny, nie miałeś na to wpływu, mogłeś być tylko wierny wiosce, za co nie dali ci nawet złamanego grosza, rozumiesz? NAWET GROSZA. Ja nie mam pojęcia jak przez trzydzieści lat mojego życia mogłem im służyć. A w ogóle czy ty wiesz jaka tam była bieda? Już nie mówię o mojej wiosce, bo tam nawet biedy nie było, ja mówię o tych wszystkich wielkich nacjach… a właśnie zapomniałem dodać, że…
I wtem Deidara usłyszał kroki, za co w duchu zaczął krzyczeć z radości.
- Słyszysz? – Przerwał mu, a Kakuzu nieco niezadowolony przerwał swoją wypowiedź i wsłuchał się w odgłosy.
- Czas się zabawić! – powiedział Deidara podwijając rękawy i wkładając dłonie do worka z gliną. Jego otwory na rękach zaraz zaczęły zjadać i żuć zlepek, po czym wypluły kilka małych kulek.
- Ej, Deidara! – zaprotestował Kakuzu. – To mogą być Akatsuki!
- Ech?! Nagle zacząłeś się martwić o dobro towarzyszy?
- Ty idioto! To chyba oczywiste, że im nas mniej tym mniejsze szanse na pokonanie przeciwnika!
- Dobra, cicho bądź! To na pewno wróg zaraz się nim… - urwał i w tym samym momencie oboje odwrócili się w stronę korytarza. Stał tam młodzieniec o białych, lekko podchodzących pod siwy, włosach, a obok niego stał szary wilk z bardzo osobliwym pyskiem. Na czole miał trzy kropki -takie sam posiadał jego pan w tym samym miejscu- oraz trzy kreski na tuż pod złotymi oczyma. Jego pan miał co najwyżej osiemnaście lat. Był chłopcem o śniadej cerze i również złotych oczach. Swoje długie włosy związywał w kitkę i oplatał je ciemnym materiałem, sięgały mu wtedy prawie do ud, kosmyk po prawej stronie twarzy, który był dłuższy od lewego również był tym samy owinięty. Na sobie miał granatową bluzkę i tego samego koloru spodnie, a oddzielał to gruby, szary pas. Od dekoltu w górę miał siateczkowy materiał. Na szyi leżał naszyjnik przedstawiający Ying-Yang. Łydki oraz lewą rękę obwiązywał bandażem. Na to wszystko zarzucony miał czarny płaszcz z krótkim rękawem. Z tyłu miał przewieszoną kosę z dodatkami złota. Patrzył na nich wzrokiem, w którym krył się jakiś dziwny, nieodgadniony smutek.
Kakuzu i Deidara na początku nie mogli wyjść z zaskoczenia w jakich ich wprawił -bo jednak nie byli jacyś głupi i na pewno słyszeliby, że ktoś się zbliża, a on się zjawił bezszelestnie- jednak chwilę później blondyn zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
- Jak się nazywasz, skurczybyku?
- Jestem Yoroi. – Mówił bardzo powoli, a jego głos był przesiąknięty barwą małego chłopca. – a to Saberu. – Wskazał na wilka, a Deidara zmierzył wzrokiem zwierzę. Coś mu nie pasowało w tym wszystkim.
- Jestem Deidara! I przybyłem tu po to, by was wszystkich wysadzić! – Po czym wyrzucił wszystkie swoje bomby w stronę Yoroiego.
- Geniusz zła… - mruknął pod nosem Kakuzu, na co Deidara posłał mu tylko mordercze spojrzenie i przyłożył dwa palce do ust, głośno krzycząc: Katsu!
Dziesiątki bomb wybuchło jednocześnie. Zatrząsnęło całym zamkiem, słychać było przewalanie się gruzów i głośny śmiech Deidary.
- To jest sztuka! – Pył zaczął powoli opadać i wtem ujrzał chłopaka z wyciągniętą przed siebie kosą. Nie miał żadnych uszczerbków, tak samo jak ten cholerny pies. Mimo wszystko Deidara nie zamierzał dać po sobie poznać, że zrobiło to na nim wrażenie. – Poszczęściło mu się. – mruknął pod nosem, myśląc, że swoją myśl pozostawił dla siebie, jednak niechybnie usłyszał ją Kakuzu.
- Wmawiaj sobie. – prychnął, na to.
- Zamknij się do cholery! – wrzasnął w jego stronę, po czym znów przeniósł wzrok na swojego przeciwnika. Nie było można zauważyć nic konkretnego po za tym, że wyjął tą swoją zabawkę. Zastanawiało go, jak nawet nie ruszając się o krok mógł nie ucierpieć w wyniku bomb.
- Yoroi to imię moje jak i mojej broni. – przemówił, a Deidara spojrzał na niego jak na idiotę. A na co mu to wiedzieć niby? I dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę o czym on mówi. No tak! Znaczenie jego imienia.
- Ta zabawka jest twoją tarczą, co?
- W dosłownym tłumaczeniu zbroją, ale można powiedzieć i tak.
- Hah! Zobaczymy ile może wytrzymać! Trzeba tu zrobić trochę miejsca dla mojej sztuki! Kakuzu lepiej się cofnij! – Po czym włożył dłonie do kieszonek i usta na jego rękach pożarły glinę, po czym wypluły już połączoną z jego chakrą. Utworzył parę większych od tamtych bomb, po czym cofnął się parę kroków i rzucił je w stronę Yoroiego, krzycząc „Katsu!” .
`Bomba jedna po drugiej wybuchła i zniszczyła niemalże cały korytarz na około Yoroiego, łącznie z sufitem. Deidara nie lubił walczyć wewnątrz pomieszczenia, wolał mieć więcej pola do popisu i co najważniejsze zwiększać dystans, bo z walki wręcz nie był szczególnie uzdolniony.
Jak się domyślał, Yoroiemu nic nie było. Szczególnie mu nie zależało na tym by go zranić, tylko żeby przystosować sobie teren. Nie miał pojęcia za bardzo czego użyć. Użyłby najchętniej C2, ale tu nie może się wzbić w górę smokiem, a to mu jest potrzebne plus jeśli położyłby tu miny, to mury tego zamku do końca nie wytrzymają. Niefajna sytuacja. Bez sensu jest rzucanie w niego bombami, więc może niech się z nimi trochę pobawi? Uśmiech natychmiast wstąpił mu na twarz. Zanurzył ręce w kieszenie i otwory pochłonęły glinę, jednak tym razem jej nie przeżuwały, Deidara natychmiast wystawił dłonie przed siebie, a usta „zwymiotowały” wodnisty zlepek. Z kałuży zaczęły wytwarzać się dziwne stwory, nie mające określonego kształtu, podłączone były przez cienki sznurek z tego samego tworzywa do otworków z dłoni Deidary. Kształty bujały się na prawo i lewo, ledwo stawiając swoje kroki, lecz im bliżej były Yoroiego, tym ich kroki stawały się bardziej pewniejsze, aczkolwiek nadal były niestabilne. Yoroi choć na początku zdziwiony, to jednak później zaraz wziął się w garść, czekając na ruch tych przedziwnych stworów. Pierwszy, ten szybszy, podszedł bliżej chłopca i chwiejnie zamachnął się nie niego, na co Yoroi postanowił przeciąż mu rękę, jednak jego kosa zatopiła się w cielsku. Nie miał czasu, by wyswobodzić broń, więc prędko odskoczył, unikając kolejnych ataków.
- I jak bez swojej broni tego unikniesz, co? – I jeden ze stworów wypuścił małe pociski, które leciały wprost w jego stronę.
- Katsu!
Bomby wybuchły, a Yoroi cudem uskoczył w tył, bez swojej broni, nie wiele mógł zdziałać. Deidara wybuchnął śmiechem, a jego kolejne stwory ruszyły na Yoroiego, rzucając w niego seriami bomb. Chłopak niezdarnie unikał wybuchów, co jakiś czas, zostając przez niektóre draśnięty. Nie wyglądał najlepiej. W końcu jego sztuka, choć piękna, to jednak potrafiła wyrządzić spore krzywdy.
Deidara, widząc grymas na twarzy swojego wroga, mógł czuć zadowolenie. Udało mu się go zgromić, pozbawiając go jedynej deski ratunku. Zapewne nie miał więcej asów w rękawie, więc Deidara już w duchu czuł nadchodzące zwycięstwo. Uśmiechał się, gdy Yoroi niezdarnie umykał przed eksplozjami, co chwilę wybiegając z kłębu dymu w coraz bardziej ponadpalanych ubraniach.
Deidara w końcu postanowił dać biednemu dzieciakowi odsapnąć. Zaprzestał atakowania i spojrzał na niego z perfidnym uśmiechem.
- Masz dosyć, gówniarzu? – wrzasnął w jego stronę, a Yoroi spojrzał na niego spode łba i w tym samym momencie podszedł do niego ten sam wilk. Oboje gapili się na siebie, aż w końcu chłopiec zaczął do niego gadać.
- Myślisz, że możemy tego użyć? Nie ma pełni, więc nie wiem czy to zadziała… - mówił, a Deidara patrzył na niego jak na idiotę. Ten koleś gada do psa! Oczywiście widział wielokrotnie członków klanu Inuzuka, którzy rozmawiali z psami, a niektóre nawet im odpowiadały, ale ten dzieciak zdecydowanie do tej rodziny nie należał, więc coś musiało być z nim nie tak.
- Trafił mi się jakiś świr. – powiedział zdesperowany Deidara do Kakuzu, a ten westchnął.
- Nie lekceważ go, nigdy nie wiadomo, czy czegoś nie knuję.
- Przecież on gada do psa!
- Ten dzieciak mi kogoś przypomina, ale to niemożliwe, by tacy ludzie jeszcze istnieli.
- Jacy ludzie?
- Ludzie, którzy wykorzystują swoją chakre do przemiany ciała. Jest to trudna sztuka i wielokrotnie prowadziła do zamieniania się w jakieś zwierzęta, albo w najgorszym przypadku do zmutowanych stworzeń. Klan, który się tym parał wyginął już dobre parę lat temu, jednak ten gość ma parę cech szczególnych.
- Chakra do przemiany ciała?
- Potrafili się zmieniać w różne człekopodobne stwory, czasem nie wychodziło i zamieniali się w zwierzęta.
W tym momencie spojrzeli na Yoroiego, który najwidoczniej skończył konwersację z swoim pupilem. Deidara wyczekiwał na ruch przeciwnika. Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy usłyszał przypuszczenia Kakuzu. Nie chciał zmierzyć się ze zmutowanym stworzeniem.
- Skupmy się Saberu, nie wyzwolimy naszej pełnej mocy, lecz tyle wystarczy, by go pokonać. – Wilk zawarczał, a Yoroi złączył swoje dłonie w pieczęci tygrysa. W tym momencie jego ciało zaczęła obrastać sierść, jego nos zaczął się nienaturalnie wydłużać, tworząc pysk, wyrosły mu pazury, to wilcze coś stało na łapach i patrzyło na swoich wrogów tymi samymi oczami co Yoroi, chociaż nikt, gdyby nie widział przemiany nie wiedziałby, że to on. Wilk wcale nie pozostawał w tyle. Zaczął utrzymywać się na dwóch łapach i przybrał bardziej ludzki kształt. Wyglądał identycznie jak Yoroi, oboje na swoich czołach dalej mieli trzy kropki. Ich dzikie oczy patrzyły to na Deidare to na Kukuzu, jakby zastanawiały się kogo pierwszego mają rozszarpać.
- Cholera. – zaklął Deidara, a Kakuzu westchnął. – Co jest tym wilkiem, on też?
Yoroi najwyraźniej musiał usłyszeć pytanie blondyna i uznał, że jest kierowane do niego, bo zawarczał i spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Ja i Saberu byliśmy zwykłymi dziećmi, braćmi, którym pewien człowiek pokazała umiejętności naszego wyginiętego klanu. – Mówił zachrypniętym głosem, jakby cały czas warczał. - Ja opanowałem zdolności przemiany mistrzowsko, natomiast mój brat nie miał tyle szczęścia. Zamienił się w wilka, jednak czcigodny Orochimaru pomógł nam rozwiązać ten problem. Saberu nauczył się wracać do tej człekopodobnej postaci. W tej formie jeszcze nie było człowieka, który by nas pokonał.
Deidara uśmiechnął się, słysząc w jego tonie wyzwanie.
- Więc ja będę pierwszy, mutancie!
Saberu zawarczał groźnie, jednak Yoroi zagłuszył go śmiechem. Najwidoczniej naprawdę nie spotkał równemu sobie przeciwnika, ale Deidara się tak łatwo nie da. Choć musiał przyznać, że niestety, ale nie widzi mu się walczyć na tak małym terenie.
- Pozwól, że wybiorę miejsce. – powiedział.
- Oczywiście, nie byłbym miły, gdybym nie pozwolił ci wybrać miejsce na twój grób.
- Wybacz, ale jedyny grób jaki wybiorę to wasz. Nie martwcie się. Pochowam was obok siebie.
- Niepotrzebnie obiecujesz mi czegoś czego nie będzie.
- Koniec tych gadek! Ruszajcie dupy i idziemy! – wrzasnął Kakuzu.
- Idziesz z nami? – Zdziwił się Deidara.
- Tak, muszę mieć na ciebie oko. Za głowę tych gości mogę opchnąć sporo kasy, nie mogę pozwolić byś ich zabił.
Deidara wywrócił oczami.
- A ty dalej swoje. – powiedział i w tym samym momencie włożył ręce do kieszeni, a jego otwory pożarły zawartość. Ulepił z niego ptaka i wyrzucił go w powietrze, powiększając. Kakuzu i Deidara wsiedli na niego i przez dziurę w ścianie wzbili się w powietrze, lecąc ponad morzem, wprost na jakiś duży, lądowy teren. Tuż za nimi wybiegli Yoroi i Saberu.
- Czuję, że nie będzie łatwo. – powiedział Deidara, z jednej strony podekscytowany wyzwaniem, a z drugiej zamartwiając się o Hinate. Mógłby już teraz jej szukać. Im dłużej jej przy sobie nie miał, tym więcej miał złych przeczuć.
„Zakończę to szybko” – pomyślał i przez krótką chwilę przed walką zatopił się w myślach o białookiej.
~*~
Itachi i Sasuke stanęli w pozycji bitewnej przed Sakurą, jakby chcieli ochronić ją swoim ciałem. Murao zmarszczyła brwi. Mierzyli się spojrzeniami, do tego momentu, w którym Sora nie zrobiła szybkiego kroku w przód i jawnie ruszyła na dwóch braci Uchiha. Murao nie była gorsza i pognała za nią.- Ja biorę młodszego! – powiedziała Murao, a Sora kiwnęła głową i w jednym momencie z jej długiego rękawa z lewej strony wyłoniła się biała, ostra broń, którą natarła na Itachiego, ten sparował uderzenie kunaiem, badając wzrokiem jej broń.
- Czy to jest… kość? – spytał i oboje od siebie odskoczyli.
- Kość? Kimimaro miał takie kekkei genkai. – zauważył Sasuke, a Murao zatrzymała się w połowie drogi, zamierając i przysłuchując się z zaciekawieniem rozmowie. Sora rzadko mówiła o swojej przeszłości, chociaż znały się prawie od dziecka.
- Kimimaro i ja byliśmy rodziną… chyba… w każdym razie pochodziliśmy z tego samego klanu.
- Kojarzysz mi się skądś. Czy ty byłaś…? – Nie dokończył, bo Murao głośno krzyknęła coś na wzór „Acha!”.
- No pewnie! Ja, Sora i parę innych ludzi stąd byliśmy pod opieką Orochimaru. Czyż to nie jest znana osoba? W naszej organizacji prawie każdy miał z nim jakieś zetknięcie.
Itachi i Sasuke spojrzeli na siebie znacząco.
- Zapewne mają przeklętą pieczęć. – powiedział Itachi.
- Nie zdziwiłbym się, jak już mówiłem, na pewno widziałem tą całą Sore, i ta Murao też mi się kojarzy.
- Ten gość zasieje się wszędzie, chyba nigdy nie będziemy mogli od niego odpocząć. – Westchnął Itachi i spojrzał zmęczonym wzrokiem na Sore.
- Tak jak mówiła ta czarna, ja się zajmuję nią, a ty tą Sorą. – powiedział Sasuke, ignorując jego wcześniejszą wypowiedź.
- A co ze mną, chłopaki? – Sakura przypomniała im o swoim istnieniu, a oni zgromili ją spojrzeniem, jakby samo zasugerowanie walki przez nią, było czystym wariactwem.
- Jak to co? Siedzisz i czekasz. Nie możesz zostać ranna. – powiedział twardo Sasuke.
- He?! Ja też mogę walczyć! Mogę wam pomóc.
- Ja i Sasuke zdecydowanie damy sobie radę, najlepiej jak w ogóle opuścisz to miejsce, ukryjesz chakre i się gdzieś schowasz. – dopowiedział Itachi, a Sakura wzdrygnęła się, co nie uszło uwadze braciom.
- Żartujesz chyba? Po co był ten cały trening, do jasnej cholery? Żebym nie musiała walczyć, bo jestem medykiem?
- Żebyś w ostateczności, kiedy będziesz musiała walczyć użyła swoich umiejętności i pokonała wrogów. Teraz nie musisz.
- Och, mam dosyć waszych zakazów! – mówiąc to, odwróciła się na pięcie i już maszerowała do wyjścia.
- A ty gdzie, idiotko? – wrzasnął Sasuke.
- Idę przyłączyć się do kogoś kto mi pozwoli walczyć! – powiedziała na odchodnym i zniknęła w jakimś korytarzy.
- Co za uparta kobieta!
- Kończmy to szybko, trzeba ją zaraz znaleźć! – zdecydował Itachi i spojrzał na Sore.
- Racja. – spojrzeli na siebie porozumiewawczo i oboje wykonując te same pieczęci, przyłożyli dłonie do ust, by po chwili wypuścić z nich wielkie kule ognia, które połączyły się w jedną ogromną.
- Katon: Gōkakyū no Jutsu!
Kiedy zakończyli technikę i ogień zgasł ujrzeli nietknięte Sore i Murao.
- Dobra! W tym momencie się rozdzielamy. – powiedział Sasuke i już biegł w stronę Murao. Itachi patrzył na jego oddalające się plecy i spojrzał z wyczekiwaniem na Sore. Sam nigdy walki nie zaczynał i tym razem również nie zamierzał. Mimo wszystko nie zamierzał jej też długo ciągnąć. Jedno spojrzenie i unieruchomi ją w swoim gen-jutsu, a potem zabije.
Aktywował Mangekyō Sharingan i spojrzał na Sore, która niczym nie strudzona dalej patrzyła się w jego oczy. Sama pchała się do porażki. Itachiemu, aż było jej szkoda. Jednak nie mógł mieć litości dla wroga.
- Tsukuyomi. – powiedział cicho, a Sora ostatni raz rzuciła trzeźwe spojrzenie na Itchiego, po czym drgnęła i upadła. Nie przebierał w środkach. Dał jej jedno ze swoich najsilniejszych technik. Nie zamierzał się zbytnio męczyć w walce z nią. Nie był tego typu osobą, która lubi bawić się ze swoim przeciwnikiem. Wziął kunai, jednak coś go powstrzymało. Nie lubił zabijać ludzi uwięzionych w gen-jutsu, którzy ślęczeli nad jego stopami, nie wiedząc co się wokół nich dzieję. Włożył rękę do swojej kieszeni i wyjął z niej maleńką, strzykawkę, którą odbezpieczył i wkuł do ramienia Sory i wstrzyknął do połowy.
Usłyszał w głowie głos Sakury, wtedy, kiedy dawała mu zastrzyk.
„Wiem, że nie jesteś typem osoby, która nie lubi bezsensownie zabijać, dlatego daję ci pewien rodzaj trucizny, która sprawia, że przeciwnik od momentu wstrzyknięcia zasypia, a jego chakra pozostaje uśpiona. Śpi około dzień, ale nawet potem może mieć małe problemy z przepływem chakry, które po tygodniu powinny minąć. Liczę na to, że kiedyś zamiast kogoś zabić, to tego użyjesz.”
Naprawdę go dobrze znała. Nie lubił bezsensownego rozlewu krwi, a nie uważał, by Sora mogła im zagrozić. Bynajmniej jemu.
- Sora! – Krzyk Murao rozniósł się po pomieszczeniu. – Wy cholerne gnojki!
~*~
Sakura zmierzała wprost do… po prostu na prosto. Chciała wrócić do miejsca, gdzie razem z Sasorim się rozdzielili, ale uznała to za bezsensu, po kilku zakrętach. No więc teraz maszerowała w nieznaną sobie stronę, marząc o spotkaniu jakiegoś kompana. Aż dreszcz przechodził po plecach, gdy była sama, a wokół czaili się wrogowie, których głównym priorytetem jest jej zabicie. Nieciekawa sprawa.Jednak i tak choćby nie wiadomo jak się bała, to jednak jej myśli zajmował Sasori. Zamartwiała się, zastanawiając jak potoczyła się jego walka. Liczyła na to, że wróci do niej cały i zdrowy. Oprócz tego myślała nad tym, czy dobrze zrobiła, dając nogę od Sasuke i Itachiego. Jednak mocno ją wkurzali, tym całym „nie możesz walczyć, bo jesteś medic ninją!”. Oczywiście zdawała sobie sprawę jak wielki obowiązek na niej ciąży, jednak nie mogła przyjąć do myśli tego, że ma wiecznie uciekać z podkulonym ogonkiem.
- Do jasnej cholery! – Złapała się za głowę, która rozbolała ją od tych frustrujących przemyśleń.
- Dokładnie, księżniczko. – Znajomy głos dochodził z tyłu. Odwróciła się i ujrzała Hidana, który szedł rozglądając się na boki. W jego fioletowych oczach widniały jakieś dziwne iskierki… strachu? No tak. I zaraz pewnie przyjdzie tutaj Kakuzu, krzycząc, że pieniądze nie są ważne, tylko miłość. Musiało jej się chyba przewidzieć. Choć jego brwi nadal były zmarszczone.
- Hidan, co ty tu robisz?
- Śledzę cię od jakichś dziesięciu minut, ciesz się, że nie jestem wrogiem, już dawno byś nie żyła.
- Och, nieważne! A gdzie Kakuzu, nie ma go z tobą?
- Poszedłem sam, myślałem, że to będzie ostra rzeź, ale… - Tu zatrzymał się jakby sam nie wiedząc czy ma powiedzieć na głos coś tak wstydliwego - … no kurwa on wszystko zepsuł! Ty to do chuja rozumiesz?!
- Hmm powiedzmy. – powiedziała, unosząc jedną brew do góry, a Hidan dalej kontynuował swoje „przemówienie”.
- No i człowiek sobie myśli, że zabiję parę osób, przy czym dodatkowo zada sobie trochę bólu, ale kurwa nie! Okazuję się, że możesz przy okazji zakończyć swoje życie, przez tą kurwa jedną osobę! No ja pierdolę!
- Co? Hidan o czym ty mówisz? Jaką osobę?
- Ten pieprzony Kei.
- Kto? Zaraz, zaraz… czy ty mówiłeś coś o śmierci? Przecież ciebie nie można zabić?
- Można było, dopóki kurwa nie spotkałem swojego pobratymca. – powiedział opuszczając głowę w dół i dając nacisk na wulgaryzm, co jak zauważyła Haruno zawsze robił.
- Znaczy…
- … drugiego jashiniste.
- Czyli chcesz powiedzieć, że tylko wy nawzajem możecie się zabić?
- No, chujowo, nie?
- To bardzo… no… - Chwilę szukała dobrego słowa, by zastąpić zemstę - …źle!
- Nie pozostaję mi nic innego jak go unikać, w końcu kurwa nie mogę się tak łatwo dać zabić. Śmierć, a ból to dwie różne rzeczy.
- Ale chwila… przecież ty też go możesz zabić, czemu nie stajesz do walki? – Zauważyła Haruno.
- Bo widzisz, ten pieprzony Kei jest ode mnie… no silniejszy. Skurwysyn jeden.
- Ten skurwysyn jest za tobą i wszystko słyszy. – Usłyszeli, po czym zdrętwiale odwrócili się do tyłu, widząc mężczyznę z fioletowymi włosami i perfidnym uśmiechem. Nosił standardowe spodnie i rozpięty płaszcz w bordowym kolorze. Na jego nagim torsie widniał naszyjnik przedstawiający trójkąt w kółku, taki sam miał Hidan. W dłoniach dzierżył dwa miecze, połyskujące wrogo.
- O chuj. – powiedział Hidan, w duchu rozpoczynając modlitwę do Jashina.
Yo!
Dzisiaj walentynki, co? ._. I co? No i nic.
I ogólnie to tak sobie obiecywałam: "Natalia, bierzesz się za siebie! Jak tylko napiszesz 37 rozdział to dopiero wstawiasz 36, przecież dobrze ci pójdzie". I wiecie co? Nie poszło dobrze. Mam tylko trochę 37, a żęęęę nie ma od miesiąca rozdziału to już nie chciałam robić takiej długiej nieobecności i wstawiłam!
Od razu tutaj dziękuję wszystkim komentującym, aż niektóre ciche osoby skomentowały, aż mi się serduszko raduję <3
No to dzisiaj wszystko, wesołych Walentynek i jako iż to magiczne święto to nawet wam powiem, że WAS KOCHAM <3
Dzisiaj walentynki, co? ._. I co? No i nic.
I ogólnie to tak sobie obiecywałam: "Natalia, bierzesz się za siebie! Jak tylko napiszesz 37 rozdział to dopiero wstawiasz 36, przecież dobrze ci pójdzie". I wiecie co? Nie poszło dobrze. Mam tylko trochę 37, a żęęęę nie ma od miesiąca rozdziału to już nie chciałam robić takiej długiej nieobecności i wstawiłam!
Od razu tutaj dziękuję wszystkim komentującym, aż niektóre ciche osoby skomentowały, aż mi się serduszko raduję <3
No to dzisiaj wszystko, wesołych Walentynek i jako iż to magiczne święto to nawet wam powiem, że WAS KOCHAM <3
No nareszcie! O Boże.. już nie mogłam się doczekać tego rozdziału! Mam jakąś dziwną pewność, że wszyscy przeżyją (i oby tak było). :D Ostatnia akcja najbardziej mi się podobała, aż nie mogę uwierzyć, że Hidan miałby zginąć. :o
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział!
Weny! :*
Hahahahahaha Pierdolłam na końcu XD Rozwaliło mnie to na czynniki pierwsze XD
OdpowiedzUsuńAle początek... Taki kurcze, no... nie dopowiedziany! Noż i nie wiem kto wygrał tą walkę... Ale liczę na Sasoriego! Co kolejna walka, to coraz więcej emocji! No, kurde, no brak słów! Aż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
Czekam z niecierpliwością...
Przesyłam wenkę, zdrówka i buziaczki :* :*
Ja ne!
Zaczęłam czytać dzisiaj twojego bloga i jest cudowny a zwłaszcza te słodkie momenty Hinaty i Deidary <3 Kocham tę parę. Sasori i Sakura też są słodcy.Czekam aż uratują rodzeństwo i wrócą do bazy. Czekam na next...
OdpowiedzUsuńDużo weny :D